O znaczeniu Bitwy Warszawskiej, roli Kościoła i symbolice Ossowa opowiada Prof. dr. Hab. Janusz Odziemkowski.
Kiedy przegląda się gazety z sierpnia 1920 roku, z przedednia Bitwy Warszawskiej, można odnieść wrażenie, że Warszawa nie była świadoma nadchodzącego niebezpieczeństwa. W lokalnych gazetach można było przeczytać o tym, że skradziono naszyjnik z brylantem, czy repertuary teatrów. Wojna gdzieś jest, ale niekoniecznie jako najważniejsza wiadomość numeru…
Gazety z tego okresu nie są zbyt miarodajnym materiałem do badania społecznych nastrojów. Pamiętajmy, że obowiązywała wojskowa cenzura, nie można było siać paniki i szczegółowo opisywać teatru działań zbrojnych. Jednak na ulicach wojnę można było wyczuć. Były punkty werbunkowe, przetaczały się wojskowe oddziały, żołnierze ćwiczyli na placach i skwerach. Widać to wszystko na zdjęciach z tamtego okresu.
Faktycznie jednak, po chwilowej panice na początku sierpnia, kiedy część warszawiaków wyjechała z miasta, na ulice wrócił względny spokój, przerywany jedynie wybuchami patriotycznej radości przy okazji np. przejazdu kolumny wojsk zmierzających na front.
Pamiętajmy też, że obywatele byli przyzwyczajenie do działań zbrojnych. Mieli jeszcze świeżo w pamięci cztery lata I Wojny Światowej.
Mimo to, im bardziej bolszewicy zbliżali się do Warszawy, coraz więcej młodych ludzi zaciągało się do armii. Jak była w tym rola kościoła. Duchownych takich jak ks. Ignacy Skorupka.
Ksiądz Skorupka był kapelanem i kościół miał takich w armii wielu. Jednak najważniejsza rolą było zmobilizować społeczeństwo. Tu dużą rolę odgrywali proboszczowie. Na wsi słowo proboszcza było niepodważalne i nierzadko proboszczowie wraz ze swoimi parafianami zgłaszali się do punktów werbunkowych. Wojsko dbało, by w lokalnych Komitetach Ochrony Państwa zasiadali duchowni. To podnosiło autorytet komitetów.
Dzięki ogromnej mobilizacji udało się zatrzymać bolszewików na przedpolach Warszawy, a później odeprzeć. Było to wielkie i błyskotliwe zwycięstwo. Pytanie, czy faktycznie była to „18. przełomowa bitwa w dziejach świata”, jak określił je lord D’Abernon? Czy, gdyby nie my, rewolucja faktycznie rozlałaby się na zachód Europy, czy może jednak Niemcy powstrzymaliby czerwonoarmistów?
Nie chodzi o to, czy Niemcy zatrzymaliby bolszewików, bo i tak zawaliłby się cały Traktat Wersalski. Kraje Europy Środkowej i Wschodniej straciłyby niepodległość. Nikt nie stanąłby w ich obronie. Nikt nie walczyłby za Litwę, Łotwę Estonię, Finlandię, Rumunię czy Węgry. Czechy prawdopodobnie również zostałyby oddane, a to już stanowiło spore zagrożenie dla Austrii. Jeżeli spojrzymy z tej perspektywy, to oznacza, że niedługo po zakończeniu I Wojny Światowej mielibyśmy mapę europy taką jak po 45. roku. Inaczej też wyglądałaby II Wojna Światowa. Może zachód by ocalał, ale na pewno zupełnie inaczej wyglądałaby Europa. Dlatego w takim znaczeniu to była znacząca, przełomowa bitwa.
Jeden z dziennikarzy w 1920 roku tę „znaczącą bitwę” określił mianem Cudu nad Wisłą.
Autor tego pojęcia miał na myśli nieudolność dowódców i fakt, że tylko cud może nas uratować. Miał oto po części zdyskredytować zasługi Naczelnego Wodza Józefa Piłsudskiego. Ale sformułowanie to przeszło ewolucję. Z pejoratywnego stało się pozytywnym synonimem Bitwy Warszawskiej. Dziś używa się tych określeń wymiennie. Zwłaszcza, że pojęcie cudu i śmierć ks. Skorupki sportretował Kossak w obrazie o tym samym tytule. W ten sposób również sam Ossów, jako miejsce śmierci kapelana, stał się ważnym symbolem Bitwy Warszawskiej.